Recenzent JM Recenzent JM
3218
BLOG

Co kombinuje „pisowska” telewizja?

Recenzent JM Recenzent JM Rozmaitości Obserwuj notkę 43

Za poprzednich rządów wszystko było jasne, proste i na miejscu, a sama telewizja publiczna była podobnie, jak i prokuratura – „obiektywna” oraz „niezależna”. Realizacja programów publicystycznych nie była może doskonała, ale generalnie realizowano je na czwórkę z plusem, co charakteryzowało się tym, że na jednego przedstawiciela PiS-u przypadało w programie czterech przeciwników z innych formacji politycznych, plus prowadzący program.

Teraz, po zmianie rządów, TVP – to już zupełnie nie ta sama telewizja, ale co robić, kiedy profesjonaliści z poprzedniej ekipy pokazali nowym władzom środkowy palec i uznali się za wyrzuconych z pracy.

Dwa tygodnie temu w niedzielny poranek, coś mnie podkusiło i pozwoliłem sobie zerknąć na program red. Rachonia pt. „Woronicza 17”.

Wydawałoby się, że dość ciekawa koncepcja wyjściowa do dyskusji – jeden przedstawiciel rządu, jeden od pana prezydenta i czterech przedstawicieli partii opozycyjnych, w tym poseł PO Andrzej Halicki i posłanka Nowoczesnej z kropką Katarzyna Lubnauer. Wydawałoby się... ale tylko tym, którzy nie znają Halickiego i Lubnauer.

Z samej dyskusji zapamiętałem niewiele, bo w ciągu programu poseł Halicki przerywał swoim rozmówcom jakieś dwadzieścia razy, zaś posłanka Nowoczesnej około trzydziestu.

Pamiętam tylko początek wypowiedzi posła Halickiego w temacie badania tragedii smoleńskiej... leciało to tak (zaznaczam, że sobie zapisałem, więc jest to wypowiedź oryginalna):

„Ja muszę powiedzieć, że ja już jestem, ja nie wiem, co mam mówić w tej chwili, dlatego, że mi ręce opadają...”

Zaś z jego komentarza na temat wpisu rzecznika Platformy Jana Grabca (na Twitterze)... tego o obecności „Elvisa Presleya na pokładzie” tzw. prezydenckiego samolotu wynotowałem sobie taką wypowiedź:

„Za dużo jest kłamstw, za dużo cynicznej gry. Antoni Macierewicz uciekł z tej komisji, kiedy Marcin Kierwiński, nota bene, nie bardzo chce PiS ostatnio siadać z Marcinem Kierwińskim do programów.”

Kierwińskiego w Platformie cenią i ja ich rozumiem... wypowiadać tyle bzdur, niedorzeczności, śmieszności oraz głupot i ani razu się nie uśmiechnąć, to musi tam budzić podziw i szacunek. Ale doskonale rozumiem też ludzi inteligentnych, którzy jeśli nie muszą, to dyskusji z nim nie podejmują.

Wyłączyłem telewizor, spokojnie przełknąłem cisnące się na usta przekleństwo i po chwili zrobiło mi się żal redaktora Rachonia, który z marnym skutkiem próbował zapanować nad tym harmiderem, naciskał by uzyskać odpowiedzi, dopytywał i podejmował próby prostowania przeinaczanych faktów. Potem pomyślałem sobie, że przecież sam jest sobie winien, bo chyba nikt mu tych ludzi wbrew jego woli do programu nie zapraszał... i zapomniałem o całej sprawie – do następnej niedzieli, kiedy złośliwy los kolejny raz mnie podkusił i znowu włączyłem telewizor.

Jak zwykle w programie „Woronicza 17” – czterech na dwóch i na dodatek z ramienia Platformy sam mistrz cedzonego słowa Kierwiński... tak, ten sam przed którym (zdaniem Halickiego) ucieka minister Macierewicz. Sami się pewnie już domyśliliście, że Antoni Macierewicz w programie udziału nie brał.

Poseł PO mówił jak typowy propagandysta, moim zdaniem - bez sensu, powtarzając stare, ograne frazesy z przekazu medialnego Platformy. Nie zdziwiło mnie to, bo kiedy wypowiada się przed kamerami, to poniżej swojego poziomu raczej nie schodzi - zresztą nie da się ukryć, że dokonać takiego czynu byłoby mu niezwykle trudno. Niestety, nie dało się tego słuchać, a gadał znacznie dłużej od innych i jakby częściej, bo co wracałem przed telewizor, widziałem i słyszałem tylko jego. No cóż, nie zawsze ma się farta.

Po skończonym programie coś mnie zaczęło wewnętrznie drążyć i chcąc nie chcąc, umysł sam przełączył mi się na tryb naukowej dociekliwości.

Już po drugim łyku (herbaty oczywiście) przyszło mi do głowy, że „pisowska” telewizja realizując program „Woronicza 17” przeprowadza na widzach jakiś rodzaj socjologicznego eksperymentu... no nie wiem... bada naszą psychiczną wytrzymałość... albo zwyczajnie robi sobie z nas jaja. Bo jeśli przeciwwaga dla antyrządowych mediów ma polegać na tym, że do programu TVP zaprasza się dwukrotnie więcej przeciwników władzy (którą my sami wybraliśmy), niż jej przedstawicieli, a na dodatek propagandystom z Platformy i Nowoczesnej z kropką pozwala się wypowiadać znacznie dłużej, niż pozostałym – to przyznaję, że ja tego nie rozumiem. Dlaczego po wygranych wyborach patrząc na programy publicystyczne w telewizji publicznej mamy ciągle oglądać Halickiego, Kierwińskiego, Szejnfelda, Grabca, czy groszka Tomczyka... i słuchać co mają nam do powiedzenia na tematy o których nie mają zielonego pojęcia. Na dodatek przy akompaniamencie inteligentnych na swój sposób posłanek Ryszarda Petru.

Ale czy Kierwiński – odezwał się zaraz mój naukowy obiektywizm - naprawdę miał więcej czasu antenowego na wypowiedzi, niż inni biorący udział w dyskusji? Fakt, iż poseł Platformy mojego zaufania nie budzi... i że gadając strasznie nudzi, więc może tylko mi się tak wydawało... że gadał dłużej niż inni?

Postanowiłem to sprawdzić organoleptycznie korzystając z nagrań programów zamieszczonych na stronie TVP Info. Wynik niestety potwierdził moje odczucia. Podczas, gdy inni goście obecni w studio byli w ciągu całego programu przy głosie średnio, nieco ponad 5 minut (przedstawiciel rządu - 7 min. 25 sek. zaś przedstawiciel Kukiz 15 – 4 min. 20 sek.), to poseł Kierwiński utrzymał się przy głosie niemal 14 minut.

W sumie redaktor Rachoń przedstawicielom władzy użyczył nikrofonu na czas 12 i pół min., podczas gdy przedstawiciele opozycji mogli się łącznie wypowiadać przez ponad 30 minut. To dopiero jest pluralizm i polityka dopieszczania mniejszości.

Fakt, że posłowie opozycji potrafią gadać, choć niewiele mądrego mają do powiedzenia. Byle tylko zająć w programie jak najwięcej czasu, i to jest zrozumiałe. Wszak, chyba każdy słyszał piłkarską mądrość, że „dopóki przy piłce jesteśmy my, to nie ma jej przeciwnik”. No właśnie, z głosem w studiu telewizyjnym jest dokładnie tak samo, chyba że akurat mówią przedstawiciele rządu, a po przeciwnej stronie siedzą propagandyści z opozycji totalnej.

Na wszelki wypadek policzyłem czasy jeszcze raz... nijak nie chciało wyjść inaczej i wtedy pomyślałem sobie – co ta „reżimowa”, „pisowska” telewizja kombinuje?

A potem pojawiło się następne pytanie - dlaczego prowadzącym programy w TVP nikt nie powiedział, że w Polsce zmieniła się władza? Że tej poprzedniej i jej standardów społeczeństwo miało już serdecznie dość. I, że nie trzeba się już bać propagandystów z Platformy, PSL-u, czy Nowoczesnej z kropką i im czapkować, bo już nie ugryzą.

Więc, jeśli nie chcą lub nie potrafią odpowiedzieć na zadane pytania, to należy oddać głos komuś, kto chce i potrafi. A jeśli kulturalnie nie umieją się zachowywać i ciągle innym przerywają, to wg mnie - należy postąpić z nimi wg poniższej instrukcji, czyli:

mikrofon zabrać koniecznie,

potem spokojnie przeszkolić,

następnie bardzo serdecznie...

ze studia ich wyp...

Jeśli, nie daj Boże, ktoś ma kłopoty z doborem odpowiedniego słowa, to podpowiadam, że brzmi ono „wyprosić”... Że się nie rymuje? A od kiedy instrukcja musi się rymować?

Zaś wracając do tytułowego pytania – naprawdę nie mam pojęcia, co TVP kombinuje.   

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości